Monika Maciasz, jak pisze o sobie, była listonoszem, nie umie jeździć na łyżwach. Czasem potrzebuje się zgubić. Za grafikę odpowiada Kamil Frąckiewicz, a „słoń” życzy miłych doznań estetycznych.
sądny dzień
widzę czego nie słyszę a my nie chcemy uciekać stąd
stąd głos jest biały krew czerwona młoda
polska 2017 (obława i obawa)
mam wpływ na kształt tłumu do pierwszego skurczu
kompulsywnie capslookiem
na banerze wykrzyczę warto być przyzwoitym
kiedyś pachniały wrzosy (sierpień 80.)
teraz niebo ma kolor smoły
minister puszcza
mimo uszu gatunek chroniony
buldożery zjadają łąki
leśmian obraca się w grobie
dobra sztuka
o kobietach mówi się jak o mięsie
dobrze chowana różowe cycki
(w ubojni też chwali się bryłę ciała)
kształtny kawałek miękki
do obicia na filet
(przyjdzie niedziela zjesz z kartoflami)
ulica to klatka
czasem jesteś kwoką czasem świnką
rzeźnicy amatorzy (od amo – kochać)
w swoich służbowych mundurach
badają sztukę
dotykiem sprawdzają gatunek
powonieniem świeżość
słuchają czy jeszcze się bronisz
jak bardzo szczekasz
bo jesteś nie tylko sztuką jesteś też suką
będę rosyjskim terierem
nie jakimś kurwa
pudelkiem
death line
końca
nie widać
położenie geograficzne duszności
to współrzędne płuc i pleców
boli mnie krzyż – mówiłaś
a ja myślałam, że boli cię śmierć
tego żyda którego przybili do drewna
ciebie bolało życie noszone
na karku dni
ciągnięcie mężczyzny który zadawał
pręgi bo zupa była
za słona
zasłona milczenia
3 mężów 4 tygodnie i 5 dni
każdy kocha jak nie umie a ja miałam ciężar lżejszy od waty cukrowej
jeszcze nie miał imienia a płeć obrał w piątym dniu wady zwanej błogosławieństwem
chorowałam cię synu bólem trzech ojców tej nocy kiedy grali mną w butelkę na zasadzie kto kogo
pierwszy i drugi i trzeci wchodził we mnie ciężką mgłą
moje ciało – centrum z zakazem handlu w niedzielę
(nie ważne czy było to w Paryżu czy w Sanoku – miejsce bólu nie uszlachetnia choroby)
niebieskie ściany buciki krawaty (takie by były gdybyś miał jutro)
głowa rodu o twardej skórze dłoni (taka by była gdyby była)
wynajęłam miejsce w ciele (dziki lokator!)
jestem izbą jestem squatem
cztery tygodnie
dzieliłam
krew
i inne płyny
wóda
w uda gorąca lała się krew
piszę wiersze na aborcyjnym fotelu tronie umierania
krześle śmierci tylu już dzieci
on byłby prawnikiem albo giełdowym hazardzistą
może czeka mnie
potem
pie
nie
nie złoty (złotyk dotyka do kości)
doktor home dłoń
mi obiecuje uleczenie (bo kłopot mi ciąży)
przy boku jak krew i woda siedzi
na fotelu ze skaju ojciec ojca mojego zgonu
jeszcze tylko to
wy
trzy
kurwa mać
Grafika: Kamil Frąckiewicz (Instagram: @szklanymozg)
Dobór seta poetyckiego: Miłosz Wieczór